Olga Katafiasz

 

trailer

 

Telewizja Polska SA
William Szekspir

hamlet
przekład: Józef Paszkowski
scenariusz i reżyseria: Łukasz Barczyk
zdjęcia: Paweł Edelman
muzyka: Jacek Ostaszewski
scenografia: Jagna Janicka
kostiumy: Magda Maciejewska
emisja: 29 marca 2004

 

Nie wiem, o czym jest Hamlet Łukasza Barczyka. Wiem natomiast, że rozpoczyna się w najgorszy z możliwych sposobów: od „Być albo nie być”, monologu wypowiadanego przez głównego bohatera na tle szarej, kamiennej ściany. „Być albo nie być” nie pojawia się za to w miejscu sobie właściwym.

Łukasz Barczyk chciał od początku, jeszcze nim pojawią się ociekające krwią napisy początkowe, wyznaczyć perspektywę swojej wersji tego, co przydarzyło się pewnemu duńskiemu królewiczowi. Tyle że widz, zaskoczony takim rozpoczęciem tej historii, nie wie, czy owo „Być albo nie być” jest bolesną rozterką królewicza, dręczonego niepokojem dorastania na długo przed tym, jak Duch wyjawi mu straszliwą rodzinną tajemnicę. Czy też po prostu jest sygnałem, usiłowaniem zatrzymania uwagi odbiorcy tak, by ten, rozpoznając „znajomy kawałek”, usiadł przed telewizorem. Potem zaś widz nadal pozostaje w irytującym stanie dezorientacji: czy krwawe napisy początkowe są kiczowatym chwytem, czy też mają stanowić inteligentny pastisz natrętnych czołówek filmów klasy B i ekscytujących programów telewizji, która przestała być grzeczna?

Mogę się domyślać, o czym miał być ten spektakl. I to raczej dzięki postaci królewicza niż zabiegom reżysera. Hamlet miał być, bo jakże by inaczej, o pełnej zbrodni i krwi naszej współczesności i bolesnym dojrzewaniu w niej wrażliwego chłopca. Michał Czernecki jest młodszy niż wskazywałby na to jego szekspirowski wiek. Ma dwadzieścia trzy-cztery lata. Jego blada, szlachetna twarz, ciemne włosy i pozorny spokój skrywają niepewność co do natury otaczającego go świata i własnej. Hamlet nie zna siebie, nie zna swojego miejsca, relacje z innymi postaciami buduje na pozór obojętnie. Pewnie kocha Ofelię, całuje ją w korytarzu. Ma słabość do Horacego, ale ten związek od początku naznaczony jest jakąś skazą: przy powitaniu najpierw, niby żartobliwie, uderza przyjaciela w twarz, by potem go uściskać. Nie ufa sprowadzonym do Elsynoru Rosencrantzowi i Guildensternowi, chłodno traktuje matkę, wobec ojczyma przejawia indyferentyzm.

Hamlet Michała Czerneckiego mógłby być trafnym portretem „pokolenia nic”, dotkniętego emocjonalną amnezją, współczesnym Weltschmerzem. Ale reżyser nie potrafi wskazać zdolnemu niewątpliwie aktorowi kierunku rozwoju postaci. W nielicznych scenach Hamlet jest przejmujący dzięki swojej prostocie. Michał Czernecki stosuje, dość umiejętnie, lecz rzadko, zabieg „niegrania” – po prostu wypowiada swoje kwestie, które wybrzmiewają czysto i poruszają widza. Tak jest na przykład w scenach finałowych czy tych po spotkaniu z Duchem.

Zmarnowanie możliwości i zdolności aktorów (Janusz Gajos gra Klaudiusza, Zbigniew Zapasiewicz – Poloniusza, a Andrzej Chyra – Laertesa) to chyba największy zarzut, jaki postawić należy przedstawieniu Barczyka. Skróty w tekście są na tyle niekonsekwentne i drastyczne (spektakl trwa zaledwie godzinę i pięćdziesiąt minut), że żaden z aktorów nie ma szansy na zbudowanie swojej postaci, choć odnajdujemy ślady interesujących pomysłów. Krótkie sekwencje, w których oglądamy przewrotną naturę Poloniusza czy pełne sprzeczności zachowanie Klaudiusza albo dostrzegamy mroczne instynkty Laertesa – to za mało, by choć po części zrozumieć stan, w jakim znajduje się Hamlet i motywy jego działania. Jednocześnie te szczątkowe wizerunki bohaterów raczej irytują oczywistością, pozostają sygnałami, przypominającymi o powszechnie znanych cechach Szekspirowskich postaci. Irytacja widza rośnie – ale być może ocalić warto byłoby choć dwie, trzy interesujące (lub wybitne) role. W spektaklu tkwią ich zalążki, skutecznie jednak zduszone przez reżyserskie rozwiązania.

Trudno jednak w podobny sposób ocenić postać Gertrudy (Grażyna Szapołowska). Królowa jest uosobieniem erotyzmu, który emanuje z niej w niemal każdej kwestii. Dodana do tego spora dawka histerii czyni z Gertrudy postać wręcz żałośnie śmieszną. Nic to, że na bok odłożyć trzeba wszelkie Szekspirowskie subtelności, nie mówiąc już o skomplikowanej skądinąd sytuacji życiowej, w jakiej obserwujemy wdowę po zmarłym królu, żonę obecnego władcy i matkę tytułowego bohatera. Gdyby nawet przyjąć, że Gertruda jest kobietą prostą, by nie rzec – głupią, i nie bardzo zdaje sobie sprawę z wydarzeń, jakie rozgrywają się wokół niej, to trudno pogodzić się z jej krzykliwą zmysłowością, właściwą raczej dziwkom niż królowej. W scenie rozmowy z Hamletem w sypialni widz obserwuje wyraźną fascynację erotyczną – ale to nie syn pożąda matki, lecz matka syna.

Niektóre z rozwiązań Łukasza Barczyka są interesujące: w scenie Zabójstwa Gonzagi , na przykład, dwór obserwujemy w krzywym zwierciadle, ustawionym za grającymi Aktorami. Ale już odgrzebywanie z piachu palca starego Hamleta (skoro pogrzeb odbył się tak niedawno, to dlaczego zwłoki już się rozłożyły?) i zdejmowanie z niego pierścienia, który w Anglii posłuży jako pieczęć, jest żenująco śmieszne. Podobnie jak inny tautologiczny zabieg – Hamlet wypowiada kwestię: „Trzeba zapisać. Zapisać, że można / być uśmiechniętym...” i istotnie sięga po notatnik.

Nie wiem, dlaczego w tym Hamlecie Fortynbras jest dzieckiem, noszonym na barana przez jednego z żołnierzy, ani dlaczego Ofelia (Kamilla Baar) pojawia się w scenie obłędu naga. I jakim znakiem współczesności ma być dość dziwaczna ekspresja Aktora (Jan Frycz) oraz to, że Królowa z „pułapki na myszy” jest drag queen (tak zresztą reżyser nazwał tę postać) i mówi z obcym akcentem.

Niestety, swojej roli w spektaklu nie spełniła również przestrzeń. Korytarze i ogromne hale kopalni soli w Wieliczce tworzą z początku nastrój osaczenia, klaustrofobicznego zamknięcia, szarego podziemnego świata, gdzie nie dochodzi słońce. Ale to pomysł na kilka pierwszych scen, potem reżyser nie robi nic, aby wykorzystać niecodzienne miejsce: kolejne sekwencje są nadal szare, postaci albo mijają się w wąskich przejściach, albo nie znajdują się nawzajem w za dużych pomieszczeniach. Do nielicznych należą sceny interesującego ogrania przestrzeni, jak ta, w której Klaudiusz pyta Hamleta o to, gdzie jest Poloniusz – król spogląda na pasierba ze szczytu głębokiego, wąskiego szybu.

Hamlet Łukasza Barczyka adresowany był zapewne do widzów, którzy dobrze znają sztukę, a w jej kolejnej inscenizacji odnajdywać mają przede wszystkim oryginalne i zaskakujące chwyty reżysera, pragnącego ukazać starą historię z perspektywy współczesności. Brzmi banalnie i równie banalnie wygląda.

p i k s e l