Marcin Kościelniak

 

zarażeni polską

 

made in poland

dziewięć sztuk teatralnych z polski
wybór: Roman Pawłowski, Korporacja Ha!art
& Horyzont, Kraków 2006

 

Antologia współczesnych polskich dramatów Made in Poland to druga część „bestsellerowej" – jak się ją reklamuje na okładce – antologii Pokolenie porno , wydanej przed dwoma laty. Roman Pawłowski, który, jak poprzednio, tak i tu dokonał wyboru utworów. Krytyk pomyślał ją jako manifest ideowy: „krytyczny obraz Polski widzianej oczami przedstawicieli młodego i średniego pokolenia, którzy na własnej skórze odczuwają skutki życia w rzeczywistości wolnego rynku, opanowanej przez ryzyko, lęk i niepewność". Obydwie antologie łączy nie tylko osoba Pawłowskiego, ale i okładka: podobna szata graficzna, rysunek Marcina Maciejowskiego... Jednak zawartość jest inna: spośród dziesięciu autorów obecnych w Pokoleniu porno tylko jeden – Przemysław Wojcieszek – pojawia się w Made in Poland . To właśnie od jego dramatu wzięty został tytuł antologii. Reszta to nazwiska nowe, co prawda tylko na polu słowa drukowanego – wszystkie utwory doczekały się już inscenizacji na różnych scenach teatralnych.

Pawłowski zdradza, że w wyborze kierował się kryterium „świadomości środków współczesnego teatru", co najwyraźniej oznacza ów odbyty już sprawdzian sceny. Wszak inaczej trudno byłoby ocenić, czy przez dramat owa świadomość przebija, czy nie. W aż sześciu przypadkach próba ta oznacza Laboratorium Dramatu Tadeusza Słobodzianka, które daje gwarancję, że dramat jest nowoczesny. Dana Łukasińska swój utwór Agata szuka pracy przerabiała aż jedenaście razy do momentu wystawienia, także pozostali pracujący przy Laboratorium przechodzą przez stadium „korekty". Powstaje oczywiste pytanie o cel tego działania. W normalnym trybie reżyser bierze tekst i stara się z nim zmierzyć, tutaj dramat przerabia autor pod okiem Słobodzianka i reżysera, co sprawia wrażenie, jakby tekst miał starać się sprostać teatrowi, a nie odwrotnie. A może po prostu nie jest dość dobry, by go od razu wystawić – w takim razie po co się nim zajmować? Jak duży wpływ na ostateczny kształt tekstu ma dramatopisarz Słobodzianek?

Istnienie placówki, która uczy pisać dla sceny – to jedna rzecz, z którą nie dyskutuję, bo niewiele wiem o trybie, w jakim tam się pracuje. Inna rzecz to kompletowanie antologii, która (poniekąd na ślepo) stawia na powstałe tam utwory. Pawłowski wyraża przekonanie, że tekst powinien powstawać blisko teatru. A czemu? Czy Mickiewicz, którego Dziady Pawłowski cytuje i stawia na straży antologii, brał pod uwagę możliwości teatru? Jest w końcu dramat samodzielnym utworem literackim, nie zaś daniem przyrządzonym w ten sposób, by się je wygodnie konsumowało.

Punktem wyjścia większości utworów jest próba opisu i diagnozy współczesnej polskiej rzeczywistości. Chodzi o szerokość i głębokość spojrzenia, obraz ma być kompletny – przynajmniej w wybranym wycinku, czy to będzie przestrzeń ogniska domowego ( O matko i córko! , Matka cierpiąca ) czy pogorzeliska rynku pracy ( Tiramisu , Agata szuka pracy ). Są i utwory, które za cel wyznaczyły sobie szerszą panoramę, od gór do morza, co widać już w tytułach: From Poland with love , Made in Poland .

Wyłaniający się z nich obraz jest zaskakująco spójny: dramaty są różne, ale widać, że ich autorzy żyją w tym samym kraju. Z pozoru można by to przywitać z zadowoleniem, jako świadectwo wiarygodności – jednak w rzeczywistości jest to duża słabość. Utwory nie spierają się ze sobą, nie prezentują różnych punktów widzenia, ale raczej dopowiadają się nawzajem tworząc obraz wyjątkowo jednolity. Oto jego elementy: wykoślawiony katolicyzm, zanik więzi rodzinnych, zanik autorytetów, dominacja pieniądza i konsumpcji, bieda (bezrobocie, zapomogi, eksmisje), przenikanie zepsutego Zachodu (język angielski), seks, wpływ telewizji (seriale TV, Big Brother) itp. To obraz pluralistyczny, złożony z przeciwstawnych, należących do różnych tradycji elementów, zmieszanych w charakterystycznie polską papkę. Nie można mu zarzucić, że jest nieprawdziwy.

Wyobraźmy sobie jednak, że w programie Familiada pada pytanie: wymień pięć cech charakterystycznych dla współczesnej Polski. Reprezentacja naszych autorów bez zająknięcia podaje właściwe odpowiedzi wskazane wcześniej na drodze przeprowadzonej wśród społeczeństwa ankiety. I brawo – tylko że po co o tym pisać, skoro wie to każdy ankietowany? Literatura powinna przeczyć obiegowym opiniom, które z tej racji, że są obiegowe, są równie prawdziwe, jak i fałszywe. Dramat o zacięciu społecznym i (w tym przypadku mniej) politycznym wymaga dojrzałości, która przebiłaby się przez ścianę obiegowych opinii i starała zaproponować własny, prywatny punkt widzenia. Na dodatek Pawłowski reklamuje sztuki zamieszczone w antologii jako niemoralne i niepoprawne politycznie – chyba nie bardzo, skoro powtarzają to, co można usłyszeć nawet w Telewizji Polskiej (jedynce i dwójce).

Obraz Polski jest co prawda tylko punktem wyjścia, jednak to on determinuje życie bohaterów. To w nim szukać będziemy źródeł ich zagubienia i samotności – dopiero później w nich samych. Tak też trzeba spojrzeć na temat kryzysu życia rodzinnego, który, jak zauważa Pawłowski, urasta do podstawowego problemu i pojawia się we wszystkich utworach jako jeden z wątków, bądź jako właściwy temat. Mikrokosmos rodziny jest pokazany jako część makrokosmosu Polski i przez to jest mniej prywatny, a bardziej reprezentatywny. To właśnie inwazja z zewnątrz – nie od środka – jest najczęstszą przyczyną rozkładu. Decydujące są względy ekonomiczne: z braku pieniędzy matka wraz z córką oddają się telefonicznej prostytucji ( O matko i córko! ), wnuczka chce wydać dziadka w ręce organizacji poszukującej osób, które współpracowały z hitlerowcami ( From Poland with love ), Agata traci kontakt z dbającą tylko o sprawy finansowe matką ( Agata szuka pracy ).

W O matko i córko! Roberta Bolesto matka staje na skrzyżowaniu Radio Magdalena/Serial Telewizyjny Szaniec/Bezrobocie, wpada zielone światło i kobieta gładko skręca w ulicę Prostytucja. Co prawda autora mniej interesują przyczyny, bardziej sam fakt zderzenia różnych impulsów, jednak trochę zbyt naiwnie kojarzy na zasadzie przeciwieństw katolicyzm z prostytucją. Siłą utworu jest dynamika, ostre cięcia (na zasadzie filmowego montażu), słabością – niedostateczne wyważenie żywiołu komediowego i tragicznego. Efektem jest raczej farsa niż groteska. To i tak dużo lepiej niż w przypadku zupełnie nieudanej Matki cierpiącej Tomasza Kaczmarka. Tutaj obcujemy z moralnością polskiej katoliczki, a raczej wszystkich polskich katoliczek wziętych razem, zmiksowanych i zszytych w jeden monstrualny, moherowy beret. Utwór mógłby być dobry jako farsa, gdyby nie fakt, że z żałosnym efektem próbuje być Wernerem Schwabem.

Magdalena Fertacz w Absyncie wybrała inna drogę: rozpad rodzinnych więzi, który po części leży u źródeł samobójczej śmierci bohaterki, potraktowany został jako efekt splotu różnych, pozaekonomicznych przyczyn: różnice pokoleniowe, brak zrozumienia ze strony rodziców. To przyczyny racjonalne, ważniejsze są jednak te ocierające się o metafizykę: rodzaj defektu psychicznego bohaterki, jakaś wewnętrzna kolizja ze światem (pokazana nieco pretensjonalnie za pomocą prawostronnego pomieszczenia serca w klatce piersiowej Karoliny). Po stronie metafizyki stoi Pies z Kulawą Nogą, chyba metafora życia bohaterki. A może życia w ogóle? W dramacie drażni pewna płaczliwość, zwłaszcza w relacji Karoliny z rodzicami (dziewczyna jest egocentryczna jak dorastająca nastolatka), jednak koncentracja na psychice bohaterki i próba pokazania świata z jej punktu widzenia, a także – może nie do końca przekonujące – otwarcie na tajemnicę życia jest na tle innych dramatów odświeżające.

W Absyncie mniej (właściwie całkiem mało) mamy Polski, więcej bohaterki. W większości dramatów z antologii proporcje są odwrotne. Bohaterów traktuje się nieco instrumentalnie; służą li tylko do tego, byśmy ich oczami przyglądali się opisywanemu światu, mniej zaś interesuje nas ich świat wewnętrzny. Oczywiście i na niego jest – w różnym stopniu – miejsce, jednak najczęściej niewielkie i w ramach wyrazistego schematu. Takiego, który nie dba o wieloznaczności i odcienie, zadowala się gotowymi rozwiązaniami, najczęściej łatwymi i połowicznymi.

Agata u Łukasińskiej czy Boguś w Made in Poland , choć zajmują centralną pozycję w strukturze dramatów, są jedynie filtrem, przez który autorzy przepuszczają świat. Choć obydwa utwory kończą się tryumfem bohaterów i ten tryumf wyznacza dynamikę dramatów, jest on czyniony nieco ad hoc, bardziej siłą woli autorów niż samych bohaterów. Agata postanawia iść własną drogą, nam zaś pozostaje wierzyć, że się jej uda – skoro udało się Łukasińskiej, która sama była bezrobotna, a potem napisała dramat. Boguś zaś odkrywa, ze jest „młodym katolikiem z klasy robotniczej" (i to w utworze, którego autora Pawłowski nazywa „twórcą dramatów anarchistycznych"! Panie Pawłowski, nie każdy, kto ma na czole wypisane „Fuck off" może być anarchistą). Boguś olśnienia doznał za sprawą miłości – przedstawionej w sposób tak ckliwy i mdły, że trudno doprawdy uwierzyć w jej moc sprawczą.

Rzecz ma się podobnie, tylko nieco gorzej, w Tiramisu Joanny Owsianko. Gorzej – bo tu się najwyraźniej stawia na bohaterów. Tu świat jest skończony już na początku, a poznajemy go w kilku scenach, które na różny sposób pokazują wciąż to samo – korporację, która więzi, odczłowiecza, pozbawia indywidualności. Antidotum na te oklepane recepty ma być seria monologów bohaterek, w których kobiety odsłaniają przed nami swoje prawdziwe oblicze. Niestety – równie schematyczne jak poprzednie. To galeria figur woskowych ulepionych z okruchów wziętych z prasy kobiecej: orgazmy, zakupy, szczęśliwa acz bardzo smutna historia wyrwania się z małomiasteczkowego zadupia, typ dziewicy-katoliczki, typ niedziewicy-niekatoliczki. A może o to chodziło – o pokazanie, że nawyki wykształcone w życiu społecznym przeniknęły w obszar życia prywatnego i wewnętrznego? Ale przecież owa inwazja nie mogła zagarnąć i spustoszyć absolutnie wszystkiego. A właśnie pokazanie tego, co zostało, byłoby interesujące – na pewno bardziej od przedruku wysokonakładowych kolorowych diagnoz.

Na tym tle korzystnie prezentuje się Miss Hiv Macieja Kowalewskiego. Dramat, osnuty na kanwie autentycznych wyborów w Afryce, dzieje się w „Botswanie albo w Polsce, czyli nigdzie". Zgodnie z deklaracją autor mniej zajmuje się geografią, mniej socjologią – bardziej psychologią. Hiv i wybory są tylko dramaturgicznym pretekstem dla ukazania cynizmu. Ten zaś wyłania się na przykładzie kilku dobrze narysowanych, choć zbyt jawnie kontrastowych, bohaterów. Siłą utworu jest dwuznaczność, bo choć część bohaterów odnosi zwycięstwo, za każdym razem będzie ono tylko połowiczne (jak w przypadku Urszuli, która w końcu przyznaje, że jej siostra zakonnica zaraziła się podczas stosunku z Murzynem, jednak pospiesznie zaznacza, że był to bardzo kulturalny Murzyn). Jest to więc najpierw cynizm bohaterów – którzy nie potrafią i nie chcą spojrzeć w oczy prawdzie o nich samych – a dopiero potem cynizm świata. To dobry kierunek, także dlatego, że pozostawia czytelnikowi możliwość współudziału: sam musi przejść drogę od tego, co szczegółowe, do tego, co ogólne. Udział to, co prawda, niewielki, ale zawsze.

Brak pełnowartościowego bohatera wyklucza możliwość zaistnienia tego, co w dramacie społecznym jest chyba najważniejsze: konfliktu jednostki ze światem. Konflikt ten ujawnia się, owszem, na poziomie autor – świat przedstawiony (w sposobie ukształtowania rzeczywistości – groteska, ironia, farsa), nie widać go jednak na poziomie fabuły i dramatyzmu utworów. Decydujące są na pewno braki techniczne i literackie, ale moim zdaniem główna przyczyna leży gdzie indziej: w punkcie wyjścia, w którym bardziej istotne staje się to, by w ogóle zabrać głos, mniej zaś to, by ów głos zabrzmiał wnikliwie.

Należy jednak oddać autorom sprawiedliwość i stwierdzić, że wszyscy podjęli wysiłek znalezienia dla swoich utworów oryginalnej formy. Jak zauważa Pawłowski, autorzy pomieszczonych w Made in Poland dramatów próbują zerwać z realizmem, „z większą odwagą używają teatralnych i poetyckich chwytów". To oczywiście dobrze, zwłaszcza że mamy do czynienia z utworami zaangażowanymi społecznie. Zrywając, a raczej podważając realizm, autorzy próbują uniknąć tonu reporterskiego i poprowadzić utwory w kierunku groteski. O matko i córko! otwierają cytaty – jeden z Biblii, drugi z piosenki zespołu hiphopowego. Cały utwór prowadzony jest na skrzyżowaniu tych dwóch dyskursów, gdzie podniosła religijność sąsiaduje z wulgarną potocznością – w ten sposób autor rozwija na poziomie języka generalne założenie utworu. Podobny kierunek obrała Owsianko: pustka rozmów biurowych w Tiramisu przekłada się na kakofonię i nieczytelność języka dialogów.

Częściej autorzy szukają rozwiązań nie na poziomie języka, ale formy dramaturgicznej, której zadanie polega na otwarciu utworu na szerszą perspektywę. Paweł Demirski wprowadza w From Poland with love tajemnicze postaci oznaczone numerami 1 i 2. Ich dialog jest rodzajem osobnej przestrzeni – podobnej do pokoi zwierzeń w reality show – gdzie 1 i 2 zabierają głos w imieniu już to samego autora, już to bohaterów, w sposób ironiczny wyrażając ich ukryte myśli, prawdziwe intencje. Podobnie obiektywizujący charakter ma chór kobiet w Agacie .... Chór bierze udział w dialogu najczęściej z pozycji ironiczno-demaskatorskiej, sprowadzając rozmowy bohaterów do poziomu brutalnej rzeczywistości. Pomysł dobry, ale zdecydowanie nadużywany – wkrótce w chórze kobiet dostrzegamy nie zabieg dramaturgiczny, ale stragan prowadzący hurtową wyprzedaż dowcipu i złotych myśli autorki. Lepsze rozwiązanie zastosowała Fertacz w Absyncie . Na samym początku dowiadujemy się o śmierci Karoliny i z tej zagadkowej perspektywy prowadzone są dialogi. Oniryzm utworu zderza się z realizmem w scenach, kiedy niedoszły mąż ogląda kasetę wideo nagraną przez Karolinę tuż przed samobójstwem. W ten sposób utwór nieustannie balansuje na granicy życia i śmierci, szkoda tylko, że autorka nie potraktowała tematu z większym dystansem.

Rozwiązania autorów są lepsze lub gorsze, jednak wszystkie do pewnego stopnia połowiczne. Mało odważne. Wyjątkiem jest 111 Tomasza Mana. Man, podobnie jak Kowalewski, inspirację zaczerpnął z autentycznego wydarzenia: amerykański nastolatek zabija swoja rodzinę. Podobnie jak w Miss Hiv, także akcja 111 dzieje się nigdzie. Jednak Man idzie dalej: owo nigdzie ulokowane zostało w przestrzeni poetyckiej. Dramat zbudowany jest z serii krótkich, przeplatających się wypowiedzi bohaterów, członków rodziny, którzy przywołują fragmenty życia głównego bohatera. Wyłania się z nich całkiem zwyczajny obraz, pełen mało istotnych drobiazgów, z których składa się życie każdego. Obraz, owszem, pełen przemocy i nienawiści, ale przecież nie inny od tego, w którym poruszamy się na co dzień. W ten sposób czyn Syna pozbawiony zostaje wyrazistych motywacji, jest tylko efektem bezsilności i samotności bohatera, który bezskutecznie szuka punktu oparcia (w rodzinie, w Bogu). Morderstwo zaś – jest tylko inną odpowiedzią na pytania, które zadajemy sobie wszyscy. Krótkie, ledwie rozpoczęte zdania tworzą obraz mglisty i niepełny, i – co najważniejsze – pozbawiony wyrazistej intencji autora, która mogłaby ustawić lekturę w jednym kierunku. Oryginalna forma utworu pozostaje tu w zgodzie z treścią.

To samo – tyle że z pominięciem uwagi o oryginalności i zgodności formy z treścią – można powiedzieć o utworze Wojcieszka. Nie poświęcam mu wiele uwagi z tej racji, że utwór jest szeroko znany i – ku mojemu szczeremu zdziwieniu – doceniany. Brak miejsca nie pozwala mi przyjrzeć się wszystkim dramatom z należytą uwagą i każdemu w pełni oddać sprawiedliwość. Wrzucenie do jednego worka jest jednak w przypadku utworów z Made in Poland usprawiedliwione: to w końcu antologia opracowana z wyrazistym, ideowym założeniem przez jednego człowieka. Z pewnością można powiedzieć jedno: niemal wszystkie pomieszczone tu dramaty są letnie, a nawet zimne. Podejrzewam, że miał na to wpływ ów zorientowany na wartości użytkowe tryb pracy. Ale i sam profil antologii: rygor tematu, co w oczywisty sposób ograniczył pole wyboru. Sam temat, wedle mojej opinii, domaga się pewnego obiektywizmu, pracy – właśnie – na zimno. Choć z drugiej strony – niekoniecznie. Bezrobocie czy krwiożerczość korporacji można podać na gorąco, z zapałem, tym bardziej, że autorzy często opierają się na własnych doświadczeniach. To kwestia osobowości. Właśnie tego najbardziej mi w antologii brakuje: oryginalnego, osobistego głosu, który zaprezentowałby mi świat naznaczony piętnem prywatnej wrażliwości.

Znamienny jest fakt, że spośród wszystkich pomieszczonych tu utworów najbardziej udane to te, które są najmniej, jak to określa Pawłowaski, „zarażone Polską". Absynt Fertacz czyta się z pewnym powątpiewaniem, ale nie można odmówić autorce żarliwości. W Miss Hiv autor na zimno i wnikliwie prezentuje bohaterów; dystans jest tu pożądany, bo wyzwala w czytelniku ten sam rodzaj bezwzględności, z jaką funkcjonuje opisywany przez Kowalewskiego świat. Z kolei w 111 Man pokazał świat jako tygiel, w którym mieszają się drobiazgi i z którego wyłonić się może coś bardziej nieoczekiwanego niż Radio Maryja czy bezrobocie.

Może to przypadek, że akurat sztuki, wolne od polskiej choroby są najlepsze, a może to rodzaj reakcji obronnej, która w ucieczce przed monotonią kieruje naszą uwagę na to, co odmienne. Nie dyskutuję tutaj z samym pomysłem na antologię. Nie podzielam wprawdzie publicystycznej pasji, z jaką Pawłowski zobowiązuje młodych artystów do zabierania głosu w życiu społeczno-politycznym naszego kraju; tak wąsko rozumiana aktualność nie jest niezbędnym warunkiem do napisania sztuki o współczesnym człowieku. Co oczywiście nie znaczy, że literatura nie może wyrastać z podobnych założeń – trzeba im tylko podołać. Myślę, że dobrym pomysłem byłoby jednak uchylić nieco założenia ideowe i w następnym tomie antologii (który, mam nadzieję, ukaże się) postawić na utwory zarażone mniej Polską, bardziej – pasją i indywidualnością autorów.

p i k s e l