Teatr Współczesny w Szczecinie, Duża Scena
Frank McGuinness
Greta Garbo przyjechała
przekład: Małgorzata Semil, reżyseria: Anna Augustynowicz, scenografia: Marek Braun, muzyka: Marek Wierzchowski, kostiumy: Wanda Kowalska, ruch sceniczny: Dominika Knapik, wideo: Wojciech Kapela, reżyseria światła: Krzysztof Sendke
polska prapremiera: 19 kwietnia 2013

 

Anna Bajek
Greta Garbo i inne chłopaki

 

Greta Garbo przyjechała w reżyserii Anny Augustynowicz to polska prapremiera sztuki Franka McGuinnessa, wystawiona po raz pierwszy w ramach Przeglądu Teatrów Małych Form Kontrapunkt przez zespół Teatru Współczesnego w Szczecinie.
Inspiracją autora do napisania sztuki była autentyczna wizyta ikony kina w irlandzkim mieście Donegal w połowie lat siedemdziesiątych. Pisarz przeniósł ją jednak w czasie do roku 1967 oraz potraktował to zdarzenie jako punkt wyjścia do napisania własnej historii. Tekst skupia się na relacjach panujących w irlandzkiej rodzinie bankrutów, pracujących jako służba w swoim dawnym domu, wykupionym przez bogatego malarza, Anglika – Matthew Dovera (Wiesław Orłowski). Zapowiedź przyjazdu Grety Garbo traktują jak zbawienie, szansę na lepszy byt, możliwość ucieczki od problemów. Kucharka Paulie Hennessy (Beata Zygarlicka / Małgorzata Klara) to prosta kobieta o trudnej przeszłości, mająca za złe bratu, szoferowi (James Hennessy grany przez Grzegorza Młudzika) pijaństwo i długi, które doprowadziły do utraty domu. Pomimo widocznej zgryźliwości, dobrze życzy swojej ambitnej siostrzenicy Colette (Maria Dąbrowska), planującej studiowanie medycyny na Uniwersytecie w Dublinie. Natomiast jej matka, pokojówka Sylvia Hennessy (Joanna Matuszak) podobnie jak ojciec James, nie wierzy w sukces córki. Posiadłość zamieszkuje również kochanek właściciela, Harry Caulfield (Maciej Litkowski), zajmujący się ogrodem.
Ciekawym i bardzo udanym zabiegiem było obsadzenie mężczyzny w roli Grety Garbo. W tekście sztuki bohaterka wiele razy nazywa siebie kawalerem, mówi o męskim pierwiastku, dzięki któremu zyskała sławę i niezależność. Potrafi użyć sformułowania „My chłopaki łatwo się dogadamy” czy „Ten chłopak jest w czepku urodzony”, odnosząc je do siebie. Maciej Wierzbicki, aktor warszawskiego Teatru Montownia, współpracował wcześniej z Anną Augustynowicz w przedstawieniu W małym dworku na deskach Och-Teatru, do Szczecina przyjechał gościnnie. Rosły mężczyzna zagrał Gretę Garbo w bardzo wyważony i umowny sposób. Za pomocą zmiany płci podkreślona została odmienność aktorki i jej problemy z tożsamością, seksualnością. Pomimo makijażu i innych kobiecych atrybutów, uniknął niepotrzebnego przerysowania, groteskowości. Są jednak sceny, w których wydobyty zostaje kontrast między wyglądem aktora a wizerunkiem postaci. Podczas gdy kucharka radzi Grecie wysuszyć swoje długie, gęste włosy na słońcu i komplementuje je głosem pełnym rozczulenia, widzowie oglądają zupełnie łysą głowę grającego ją aktora, który ściągnął damski berecik.
Całe przedstawienie sprawia wrażenie dokładnie przemyślanego, nie ma tu nic przypadkowego. Bardzo ciekawie zrealizowane zostały przejścia pomiędzy poszczególnymi scenami: światło reflektorów gaśnie, a jedynym jego źródłem staje się szumiący w tle ekran. Aktorzy w sztuczny, przywodzący na myśl mimów lub lalki, filmowy sposób schodzą ze sceny lub na nią wchodzą, wnosząc zazwyczaj nowe rekwizyty. Tym pantomimicznym scenom towarzyszą agresywne dźwięki tanga. Wyrywa nas z tego letargicznego stanu jeden gest czyniony przez którąś z postaci – stuknięcie obcasem, nazbyt żywe skinięcie głową lub energiczny ruch. Aktorzy powracają do swoich ról, a na scenie znów pojawia się światło. Jednak w trakcie trwania spektaklu korzysta się z niego oszczędnie – niewielka ilość reflektorów skierowanych na scenę z perspektywy publiczności, tworzy kameralną, intymną atmosferę.        
Anna Augustynowicz w swojej interpretacji irlandzkiego dramatu stawia przede wszystkim na umowność, unikając dzięki temu jednowymiarowości interpretacji. Umowna jest również scenografia, która prawie zupełnie nie zmienia się w trakcie spektaklu. Ten sam stół i krzesła określają zarówno przestrzeń salonu, jak ogrodu, w którym odbywa się piknik. Tyle że aktorki noszą teraz kapelusze, a platformę gry otaczają ogrodowe lampiony. Związek gejów, temat ostatnio bardzo często obecny w mediach, nie wysuwa się na pierwszy plan, aktorzy nie ulegają powtarzalnym, tanim i obliczonym na rozbawienie widzów, stereotypom. Tango to zaledwie kilka figur, wykonanych bez zmysłowych zbliżeń. Wyjątkowo trafnie został przedstawiony również paw – ptak zamieszkujący ogród. Jest to jedynie nagrany dźwięk jego przeraźliwego krzyku, który co jakiś czas przerywa rozmowy, przypominając o swoim istnieniu i budząc niepokój. Pewna niedosłowność, charakterystyczna dla wielu inscenizacji tej reżyserki, cechuje również grę aktorów, którzy nie utożsamiają się w pełni z postaciami, ujawniają, że wchodzą w role, że to tylko gra. Bohaterowie dramatu Greta Garbo przyjechała są schematyczni, to w dużej mierze figury ludzkich postaw – i właśnie w taki sposób zostały odegrane.
Reżyserka znajduje w sztuce irlandzkiego pisarza elementy, które przywodzą na myśl Polskę. Porusza temat polskości, bazując na irlandzkim patriotyzmie. Podkreśla powagę, z jaką mieszkańcy traktują swoją ojczyznę, nadwrażliwość na tematy narodowościowe, ich przesadne eksponowanie. Podczas pikniku wszyscy w solennym skupieniu wyśpiewują irlandzką pieśń, a młoda Colette mówi pewnie, choć nie bez autoironii: „Jestem Irlandką, nikt nie ma wyższego statusu społecznego niż ja”. Różnie interpretować można również słowa Jamesa Hennessy: „Irlandia cały czas prowadzi wojnę, znajduje się pod angielską okupacją”. Sztuka dotyka w delikatny, niedosłowny sposób problemów, kompleksów związanych z polską historią i dzisiejszym do niej stosunkiem samych Polaków. Jednym z takich wspólnych pól jest Kościół i katolicyzm – nieszczera wiara czy dewocja pokojówki Sylwii to nawiązania do przejawów naszej religijności.
Greta Garbo przyjechała staje się tu przede wszystkim sztuką o samotności. Na tle wyzwisk, przekleństw i kłótni panujących w irlandzkim domu rysuje się dramat rodziny, poszczególnych jej członków. Nie ma tu postawy wsparcia, brak bliskości, każdy jest samotny, nie chce zwierzać się z problemów. Nawet w intymnym momencie, w którym Paulie i Greta tańczą tango, unikają kontaktu fizycznego, nie trzymają się za dłonie. Wizyta Grety Garbo, z którą niektórzy jej członkowie wiązali wiele nadziei, niczego nie zmieniła. Przeciwnie: wszystkie wady, wyrzuty i problemy uległy wyostrzeniu. Znana aktorka kontrastuje z resztą bohaterów. Ona czegoś dokonała, osiągnęła sukces, podbiła świat. A jednak czuje się samotna, nie może znaleźć swojego miejsca w życiu. Podobnie jak paw, z którym się utożsamia – przybyła nie wiadomo skąd, jest obca. Ludzie z zupełnie odmiennych „światów” odczuwają tą samą wewnętrzną pustkę, której nie potrafią zapełnić bliskością drugiego człowieka.
Pod koniec przedstawienia w głowie rodzi się pytanie: czy Greta Garbo faktycznie tu była? W trakcie finałowych oklasków na scenie pojawia się Maciej Wierzbicki, już bez makijażu, który nakładał, a następnie zmywał, co widzowie widzieli na ekranie umieszczonym w głębi sceny. Nie ma już również damskiej kamizelki ani długich rękawiczek. Całkowicie pozbył się dowodów obecności Grety Garbo. Mogła być jedynie wytworem wyobraźni, wyrazem marzeń o lepszej przyszłości. Ulotna i nieuchwytna, niczym kolorowa chusta w pawie oka, którą po sobie zostawiła.

p i k s e l