Narodowy Stary Teatr w Krakowie
Witold Gombrowicz
Kosmos
reżyseria i dramaturgia: Krzysztof Garbaczewski, muzyka: Jan Duszyński, scenografia: Aleksandra Wasilkowska, kostiumy: Svensja Gassen, wideo: Robert Mleczko, choreografia: Izabela Szostak, reżyseria światła: Bartosz Nalazek

 

Mateusz Górniak
Oswajanie Gombrowicza

 

Spektakl zaczyna się od hipnotycznego odliczania do dziesięciu, które pozwoli Witoldowi obudzić się w Zakopanem, w miejscu Gombrowiczowskich poszukiwań, które Garbaczewski adaptuje na potrzeby spektaklu, swojego śnienia Kosmosu na nowo, na własną modłę. Ten chwyt kompozycyjny pozwala już na samym początku jasno określić reguły teatralnej gry: powieść określona zostaje jako pretekst do autonomicznych reżyserskich poszukiwań.

 

Obrotowy mechanizm oraz połączenie żywego planu z projekcjami wideo mają pomóc w ukazaniu różnych poziomów reprezentowanego na scenie świata – zarówno meandrów życia rodzinnego, jak i samotnej wędrówki Witolda. Z góry, nad całą widownią zwisają planety, które mogą wywoływać ambiwalentne emocje: z jednej strony nawiązują do stylistyki dziecięcego pokoju, z drugiej – mogą symbolizować niezliczone punkty odniesień z powieści Gombrowicza. Wszystko wieńczą chaotycznie porozwieszane części ciała: dłonie i gałki oczne (powiększone, wykonane z materiału przypominającego marmur).

 

Rolę Wróbla Garbaczewski powierzył aktorce, Małgorzacie Gorol (w niektórych spektaklach zastępują ją albo Bartosz Bielenia, albo Natan Berkowicz, asystent reżysera): niema i w przebraniu krąży po scenie jako znak wszelakich nieoczywistości w życiu bohaterów. Wróbel zawsze pojawia się znienacka, wchodzi pomiędzy bohaterów w momentach kluczowych, gdy kulminują emocje. Tak jest, na przykład, kiedy bohaterowie gromadzą się przy powieszonym w centralnym punkcie sceny kocie, a krążący wokół nich Wróbel rozprasza uwagę widza. Stanowi też łącznik pomiędzy światem rzeczy nieokreślonych i mrocznych a życiem rodzinnym, familijnym roztrząsaniem problemów. Reżysera interesuje poszukiwanie siły, która mogłaby kanoniczny tekst wypełnić jakąś nową energią – stąd Gorol. Dzięki aktorce, przybyłej do Starego Teatru z rozmontowywanego przez Cezarego Morawskiego zespołu Teatru Polskiego we Wrocławiu, Wróbel zyskuje nowe życie: z Gombrowiczowskiego symbolu stał się jedną z najważniejszych postaci spektaklu. Po tej stronie jest także Jaśmina Polak w roli Witolda: w niej Gombrowiczowski inteligent poszukujący istoty świata zyskuje nowe wcielenie – nie idzie tutaj wyłącznie o rezonowanie sensów powieści, a o najzwyklejsze bycie na scenie. Garbaczewski świetnie wykorzystuje aktorską specyfikę i młodość Polak – okazuje się, że zagubienie i niepewność Witolda nie muszą przejawiać się jako intelektualne dywagacje, że można je ogrywać wyłącznie emocjonalnie, za pomocą najprostszych, ale skutecznych zabiegów. Krakowski Kosmos udowadnia, że pytania wagi ciężkiej dotyczące świata może zadać także grająca bezradność, a nawet bawiąca się tą bezradnością dziewczyna. I o ile decyzja o konsekwentnym zamienianiu na scenie płci bohaterów powieściowych tworzy ciekawą, ale nienową już w polskim teatrze perspektywę, o tyle aspekt pokoleniowy wydaje się naprawdę interesujący. Garbaczewski zaprasza do współpracy aktorki i aktorów chętnie sięgających po język performansu, niebojących się swoich aktorskich warunków rozsadzających wszystkie obiegowe wyobrażenia o tym, kto może znaleźć się w Gombrowiczowskim świecie.

 

Odwaga przesunięć daje Kosmosowi świeżość, jednak spektakl z czasem zaczyna przypominać głośne czytanie powieści. Bardzo skrupulatnie przywoływany tekst wymyka się inscenizacji, Garbaczewski nie nadąża z redefiniowaniem i interpretowaniem wszystkich przywołanych w monologach Witolda wątków. Nie wystarcza mu pomysłów ani na doprowadzenie interpretacyjnej rewolucji do końca, ani na stworzenie autonomicznego świata teatralnego. Z nadmiaru tekstu nie udało się stworzyć odrębnego bohatera, żywiołu przewyższającego bohaterów. Jesteśmy raczej świadkami referowania zdarzeń, które scena stara się doścignąć, ale reżyser zawsze zatrzymuje się w pół kroku, jak w scenach przedstawiających rodzinne posiłki. Zgromadzenie bohaterów w jednym pomieszczeniu i przedstawienie ich widowni za pomocą ekranu daje możliwości stworzenia sytuacji intymnych, mniej oczywistych, gdzie wypowiadane przez Witolda obsesje można by zastąpić obrazem, jeśli nie ma się ochoty na klasyczną interpretację tekstu – a to, jak wiemy, nigdy nie było artystycznym celem Garbaczewskiego. Widziany z tej perspektywy, dopisany Gombrowiczowi oniryczny wstęp staje się rodzajem zasłony – skoro nie udało się poskładać historii na własną modłę, sugeruje się logikę snu z całą jej chaotycznością. By jednak przeprowadzić widzów przez śnienie Gombrowicza, również potrzeba skutecznych pomysłów i rozwiązań, a to udaje się reżyserowi tylko momentami. Przykładem jest olśniewająca scena z udziałem Romana Gancarczyka, który w najlepszym momencie tego spektaklu jako Leon opowiada o namiętnościach sprzed lat. Najpierw przez kilka minut oswajamy się z wyświetloną na scenie twarzą aktora – dokładnie możemy badać strukturę zmarszczek i aurę rozkojarzenia. Później projekcja twarzy zostaje przeniesiona na zwisające nad sceną krowie wymiona, z których obficie wylewa się ciecz. Mężczyzna inicjuje perwersyjne święto: cała scena zaczyna tętnić w rytm Gombrowiczowskiego „berga” – bohaterowie oddają się bakchicznej atmosferze – widzimy tańce, grę w kręgle gałką oczną oraz nakryty białym obrusem stół, przy którym odbędzie się wieczerza upamiętniająca seksualne uniesienie Leona sprzed wielu lat. Garbaczewski oscyluje pomiędzy energią imprezy a wzniosłością mszy. Puentą jest występ Gancarczyka w stroju Kubusia Puchatka – oto wizualny klucz do postaci okiełznanego przez życie rodzinne mężczyzny, w którym gotują się soki witalne.

 

Na podobne epizody zasługują wszystkie postaci powieści, ale dla nich Garbaczewski już tyle miejsca nie znajduje. Katasia (Maciej Charyton) opisywana jest wyłącznie przez nieproporcjonalność ust, co okrada spektakl z możliwości zaprezentowania wszystkiego, co w pragnieniach Witolda ciemne i zorientowane na perwersję. Także dla Leny (Marta Ścisłowicz), która u Gombrowicza stanowi przeciwwagę Katasi, Garbaczewski nie był w stanie znaleźć wystarczająco dużo miejsca, chociaż scena, kiedy przy stole rodzinnym dochodzi do niedookreślonego zbliżenia pomiędzy nią a Witoldem, dawała obietnicę kontynuacji wątku tej namiętności. Udało się bowiem z bohaterki na chwilę wykrzesać erotyzm, który u Gombrowicza opisywany jest wyłącznie z punktu widzenia narratora, a na scenie mógłby dostać nową energię, wyjść poza perspektywę widzenia Witolda i stanowić interesujący naddatek. Niestety, postaci drugoplanowe – jak Katasia, Pani Wojtysowa (grana przez Pawłą Kruszelnickiego) czy Ludwik (Błażej Peszek) – albo opisywane są przez najprostsze i najmniej płodne skojarzenia, albo zostają wręcz przykute do stołu, gdzie przede wszystkim toczą się dialogi, zaś akcja brnie naprzód jakby mimo sceny, wyłącznie z fabularnego przymusu. Także Jaśmina Polak przede wszystkim mówi, opowiada jakby w imieniu reżysera – i chociaż jej aktorskie predyspozycje rozbijają w tym spektaklu samą postać Witolda, to sceniczna rzeczywistość niewiele na tym zyskuje.

 

Garbaczewski, zamiast przygotować pełny spektakl, zapoznał nas z kilkoma swoimi pomysłami. Zamiast inscenizacji, dostaliśmy reżyserski notes z wizualnymi tropami – i choć bywają one interesujące, to nie są w stanie wypełnić prawie dwugodzinnego spektaklu. Reżyser pokazał w Starym Teatrze spektakl jakby niedokończony, złożony z zaledwie paru impresji, którym nie był w stanie nadać określonego, czytelnego kursu.

p i k s e l