Leszek Kolankiewicz jest jednym z badaczy, którzy z imienia i nazwiska zostali wezwani przez Pawła Soszyńskiego, redaktora „Dwutygodnika”, do przyjęcia odpowiedzialności za swoje powiązania naukowe i instytucjonalne z „Gardzienicami”. Redakcja „Didaskaliów” udzieliła profesorowi Kolankiewiczowi swoich łamów na publikację oświadczenia, w którym obszernie wyjaśnia, jaka była jego wiedza o przemocy w „Gardzienicach”.
Oświadczenie Leszka Kolankiewicza jest jednak, moim zdaniem, czymś więcej: jest też wyrazem stanowiska wobec świadectw aktorek i współpracowniczek „Gardzienic”. W tej sprawie, jako redaktor czasopisma, zabieram głos.
Skoncentruję się na jednym elemencie, który wydaje mi się kluczowy. Chodzi o miejsce, w którym Leszek Kolankiewicz odnosi się do swoich prac na temat „Gardzienic”. Cytuję: „Nie cofam i nie zmieniam ani jednego zdania – żadnego się nie wstydzę i nie żałuję. I podtrzymuję ocenę: «Gardzienice» to imponujące dokonanie teatru polskiego, mają swoje w pełni zasłużone miejsce w jego historii”.
Wartość wybitnego dorobku naukowego profesora Kolankiewicza jest niepodważalna, jest to dla mnie jasne. Moja wypowiedź dotyczy czegoś innego: struktury wiedzy teatrologicznej i kulturoznawczej, tego, co w niej uznajemy za istotne, a co za drugorzędne.
Mariana Sadovska, Magdalena Bartnik, Agnieszka Błońska, Anna Bogdanowicz, Anita Bojarska, Agata Diduszko-Zyglewska, Tomasz Ducin, Katarzyna Małyszko, Katarzyna Matyka, Aleksandra Mikulska, Elżbieta Podleśna, Tomasz Rodowicz, Joanna Sarnecka, Joanna Wichowska, Aleksandra Wróblewska, Alicja Żmigrodzka. Ich świadectwa mówią o aktach przemocy, których na przestrzeni kilkudziesięciu lat dopuszczał się Włodzimierz Staniewski, wykorzystując pozycję władzy. Są to głosy o określonej odrębności, bo dotyczą konkretnych osób i ich doświadczeń. Zarazem jednak precyzyjnie wyjaśniają działanie mechanizmów przemocy patriarchalnej, które są głęboko wpisane w struktury polskiego teatru. Paweł Soszyński pytał: „czy zrewidujemy swoje zdanie o «Gardzienicach», kiedy już to wszystko wiemy?”. Nie chodzi tutaj jednak tylko o „zdanie” i nie tylko o „Gardzienicach”. Stawka i odpowiedzialność jest dużo większa.
Głosy pochodzące niemal wyłącznie od kobiet – aktorek, pracownic i współpracowniczek „Gardzienic” – są elementem „podziemnego” archiwum polskiego teatru (i kultury). Są więc rewolucyjne nie tylko dlatego, że jako ogniwo ruchu #metoo i Strajku Kobiet chcą zmienić – i, mam nadzieję, zmienią – przyszłość. Są rewolucyjne także w tym znaczeniu, że, przemeblowując archiwum „oficjalne”, zmieniają przeszłość.
Jeśli zatem przyjmujemy do wiadomości świadectwa dotyczące przemocy w „Gardzienicach”, w konsekwencji przyjmujemy zarazem, że przeszłość polskiego teatru i kultury właśnie się zmieniła, a narracje, które ją ustanawiały, wymagają rewizji. Bez tej pracy – bez bardziej sprawiedliwego ustanawiania na nowo przeszłości – nie zmieni się także przyszłość. Tak rozumiem pracę badawczą w jednym z głównych nurtów teatrologii i kulturoznawstwa, podporządkowanym myśleniu przeciw-historycznemu.
Przyjmuję, że mogę mijać się z intencjami Leszka Kolankiewicza. Chcę jednak z całą mocą stwierdzić, że w moim przekonaniu świadectwa kobiet opowiadających o przemocy w „Gardzienicach” w sposób zasadniczy zmieniają obraz historii polskiego teatru. Przeciwne stanowisko jest – mówiąc dobitnie – aktem wykluczenia tych świadectw i ich autorek: z archiwum, a w konsekwencji z dyskursu. Jest to, dodam, wykluczenie wtórne, potwierdzające ich wykluczenie pierwotne: strukturalne, symboliczne i instytucjonalne.