/ FESTIWALE

Ciałanie

Justyna Kowal

Szczeliny. Kobiety w sztukach performatywnych, 15-17 marca 2024 we Wrocławiu

W połowie marca w Instytucie im. Jerzego Grotowskiego odbyła się trzecia edycja wydarzenia, któremu od samego początku patronuje myśl Jolanty Brach-Czainy. Festiwal Szczeliny. Kobiety w sztukach performatywnych, rokrocznie obejmowany opieką kuratorską przez Monikę Wachowicz, na dobre wpisał się już w agendę bieżącej działalności artystycznej Instytutu Grotowskiego, stając się jedną z jego wizytówek. W tym roku w programie znalazło się osiem wydarzeń, kontynuujących festiwalową tradycję otwartości na różne formy ekspresji: od rozumianego tradycyjnie spektaklu, przez teatr fizyczny, body art, instalację performatywną, po formy, które na razie – dość enigmatycznie – nazwę po prostu „działaniem”. Drugim poziomem kontynuacji dobrej (choć nierzadko sprawiającej problemy logistyczne) tradycji Szczelin jest wykorzystywanie różnorodnych performing spaces, które wprowadzają istotny wątek oswajania przestrzeni, ustawiania i rozgrywania ciała performatywnego w miejscach nieoczywistych. Obok należących do Instytutu: Studia na Grobli, Sali Teatru Laboratorium i Centrum Sztuk Performatywnych Piekarnia Żywa Kultura wydarzenia odbywały się w monumentalnym, postsakralnym budynku wrocławskiego Muzeum Architektury czy postindustrialnej przestrzeni Browaru Mieszczańskiego przy ulicy Hubskiej.

Tegorocznej edycji przyświecała myśl Tadeusza Sławka: „Świat to przestrzeń rękodzieła a nie rękoczynu”, a tematem przewodnim była podróż, wyprawa, trwająca nieustannie droga. W ostatniej odsłonie festiwalu widoczna była wyraźna potrzeba zasypywania, wypełniania szczelin dziełem i aktywnością artystyczną, postrzeganie tego procesu jako ewolucji, nie rewolucji, ciągłe zmierzanie do celu, nastawione na zmianę przyszłości. Jednak całościowe spojrzenie na program wydarzeń, zestaw zaproszonych grup i artystów pozwala na dostrzeżenie innych dominant czy wątków przewodnich, za które uznałabym: intensywne doświadczenie cielesności, oswajanie różnych przestrzeni (i lokowanie w nich tego intensywnego doświadczenia), wytwarzanie inkluzywnej wspólnoty, przepracowanie poczucia straty.

Budowanie wielopłaszczyznowej communitas stało się wątkiem przewodnim wydarzenia otwierającego festiwalowy weekend w Centrum Sztuk Performatywnych Piekarnia. Integracyjny spektakl rodzinny Wyspa mojej siostry w reżyserii Joanny Piwowar-Antosiewicz (inspirowany tekstem Katarzyny Ryrych) jest – jak wyjaśniła we wprowadzeniu do spektaklu reżyserka – efektem sześciomiesięcznej pracy warsztatowej kooperatywy artystów i artystek skupionych wokół Środowiskowego Domu Samopomocy św. Faustyny oraz Teatru Małego w Tychach. Twórcom, w tym dramaturżce Justynie Lipko-Koniecznej (związanej z Teatrem 21), przyświecała idea różnorodności – jak głoszą materiały promocyjne spektaklu – „ponad sprawnościami”, inkluzywności na poziomach kreacji artystycznej i odbioru dzieła (spektakl, jako jedyny ze Szczelinowych wydarzeń, tłumaczony był także na PJM). Efektem jest solidnie wyreżyserowane, bardzo plastyczne przedstawienie, stawiające na równowagę pomiędzy działaniem aktorów a wizualną grą świateł i barw. W swojej partyturze przypomina nieco spektakl dyplomowy (bez nieszczęsnego aspektu oceny i egzaminu): dla każdego performera znalazła się przestrzeń do zaprezentowania swoich umiejętności, zarówno w strukturze narracyjnej, jak i podczas indywidualnych i zbiorowych etiud ruchowych, często o charakterze ilustracyjnym, stanowiących dopełnienie akcji dramatycznej. Piwowar-Antosiewicz stworzyła wspólnotę, w której każdy był pełnoprawnym uczestnikiem wydarzenia. I nie dotyczy to tylko artystów sceny. Spektakl poprzedzało krótkie wprowadzenie połączone z grą integracyjną, w którą zaangażowani zostali także widzowie. Wciągnięci w serię pytań zadawanych przez reżyserkę musieli podjęć dialog z sąsiadami i ustalić, co ich wszystkich łączy, a co dzieli. Clou zabawy wydaje się oczywiste: dużo łatwiej jest nam znaleźć cechy wspólne niż różnice. Rozłamy i podziały wspólnoty uwidoczniły się tylko na błahym poziomie – wyłoniła się grupa schizmatyków wsypujących płatki do mleka, a nie wlewających mleko do płatków. To z niewielkie, wstępne rozluźnienie i otwarcie na dialog, uzmysłowienie sobie bliskiej obecności innych wytworzyło atmosferę, którą określiłabym mianem „szlachetnie familiarnej”, autentycznej i niebanalnej.

Gdyby pokusić się o jakieś pogrupowanie czy nawet sparowanie wydarzeń zaprezentowanych podczas Szczelin, z pewnością można by odnaleźć tematyczny punkt przecięcia w Czytaniu (performansie Aleksandry Kubiak) oraz Ceremonii, spektaklu Teatru Przedmieście w reżyserii Anety Adamskiej-Szukały. Obydwa widowiska są intymnymi, autobiograficznymi opowieściami o stracie ojca, próbą reaktywowania i przepracowania wspomnień. Różnica zaznacza się na poziomie natury tych wspomnień – w monologu Kubiak, który powstał na podstawie tekstu Zrobię serce, jak koszmar powracają fantazje o samobójstwie, obraz toksycznego ojcostwa i pytanie: „jak można tęsknić za takim ojcem?’’. W spektaklu z udziałem Adamskiej-Szukały i Iwony Błądzińskiej śmierć ojca jest tragedią, po której trzeba odzyskać równowagę, „a żałoba dopiero się rozkręca”. Ojciec może z punktu widzenia innych nie był idealny, może trochę pił, ale był ukochany, a dla swoich córek – najwspanialszy. Ogromny rozdźwięk widać także na płaszczyźnie artystycznego języka: performans Kubiak jest ascetycznym w formie wyznaniem, opartym na obecności ciała na scenie (ciało zwyczajnie „jest”, stoi praktycznie bez ruchu, nie podejmuje żadnych znaczących działań, każdy przekaz semantyczny to nagranie głosu z offu lub tekst wyświetlany na ceglanej ścianie Sali Teatru Laboratorium). Ceremonia to właściwie pełnoformatowy spektakl teatralny na dwie aktorki i jednego (drugoplanowego, a może raczej trzecioplanowego) aktora, utrzymany w poetyce pomiędzy jawą a snem, mający w sobie coś z realizmu magicznego. Kiedy w rzeczywistość żałoby wkracza wspomnienie wakacji sprzed kilkudziesięciu lat, podczas których ojciec uczył córkę pływać, na scenie pojawia się ogromny dmuchany ponton. Mieszanie rejestrów w Ceremonii jest kwintesencją pamięciowego obrazu ojca – obok przesłodzonej piosenki Co powie tata na równych prawach funkcjonują fragmenty poezji Walta Whitmana i wzniosłe słowa: „Kapitanie, mój kapitanie!”. Połączenie powagi, wzniosłości i kiczu odzwierciedla tu charakter wspomnienia, wielkiego przywiązania uzupełnionego o okruchy codzienności, obrazy ojcowskiego zagraconego garażu i wakacyjnych kanapek z paprykarzem.

W grupę wydarzeń podporządkowanych dominancie intensywnej cielesności wpisały się natomiast performanse Burning Method Magdy Tuki, Organon, work in progress Tuki i Anity Wach oraz Four More – spektakl taneczno-ruchowy Teatru A Part w reżyserii Marcina Hericha. Znów mieliśmy do czynienia ze skrajnie odmiennymi formami ekspresji, które jednak koncentrowały się wokół traktowania kobiecego ciała jako podmiotu i przedmiotu scenicznych działań.

Magda Tuka wykonała, a właściwie wyperformowała na Scenie Teatru Laboratorium Wykład nr 3 z cyklu Burning Method, noszącego podtytuł Cztery wykłady o miłości warunkowej. Miejsce prezentacji było nieprzypadkowe – jeszcze bardziej podkreślało istotę tego, co Marvin Carlson w The Haunted Stage. The Theatre as a Memory Machine określał mianem the haunted house. Przestrzeń Teatru Laboratorium nie jest przecież neutralna, a naznaczona pamięcią kulturową i uwikłana w ciąg powidoków, wpisuje się w typ nawiedzonego performing space, które w pamięci widowni połączone jest z konkretnym artystą i spektaklami (Carlson, 2003, s. 144). Półgodzinne działanie Tuki to próba zmierzenia się z dogmatami twórczości Jerzego Grotowskiego, w szczególności z ideą aktu całkowitego. Zgodnie z nią dojście do punktu totalnego ofiarowania i poświęcenia się performera było długim procesem, który – według artystki – wymaga intensywnej weryfikacji w kontekście współczesności. Działanie Tuki to w gruncie rzeczy „metametoda”, laboratoryjne badanie założeń metody, w której ciało performerki stanowi główne narzędzie eksperymentu i zarazem jego obiekt. Ruch i improwizowany, rodzący się w ciele tekst okraszone są natrętnymi, atakującymi widza powidokami działalności Grotowskiego. Na ścianach wyświetlane są fragmenty filmów dokumentalnych z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, w których przewijają się młode sylwetki Grotowskiego, Ludwika Flaszena i aktorów Teatru Laboratorium przy pracy. Wzrok przyciąga precyzyjnie wykadrowany obraz: intensywnie gestykulujące dłonie Grotowskiego z papierosem wsuniętym nonszalancko pomiędzy palce, niejako dyrygujące działaniami Tuki. Powstaje wrażenie przymusowego czy przemocowego nakazu podążania za metodą. W działaniach performerki, intensywnym eksplorowaniu możliwości swojego ciała i jego energii jest coś z perwersji dojścia do granic. Obnażanie ciała, usilne wciskanie czy wręcz wtłaczanie go w całości w ciasne rajstopy, raptowne przeistoczenie się z istoty ludzkiej w pożerającego łapczywie marchew królika są zewnętrznymi symptomami potrzeby przekroczenia, wyjścia z powłoki swojej cielesności i stania się kimś innym. Pomimo podjęcia próby zdekonstruowania metody, działania intencjonalnie zawracają w stronę dogmatu Grotowskiego – rezonujące ciało wpada w rytm przypominający Akropolis, ciało wyczerpane, leżące na posadzce układa się w pozycję przywołującą powidok ikonicznego obrazu półnagiego Ryszarda Cieślaka w Księciu Niezłomnym. Burning Method spala ciało, doprowadza je do anihilacji – może dlatego Tuka kończy swoje działanie słowami: „akt trwa, ja skończyłam”.

Indywidualny performas Tuki w kontekście intensywnej cielesności koresponduje z Organonem, który współtworzyła z Anitą Wach. Działanie jest procesem, work in progress, zainicjowanym w 2019 roku. Performans rozegrał się w korytarzach i przestrzeniach wystawienniczych wrocławskiego Muzeum Architektury, co niwelowało fizyczny podział na scenę i widownię, umożliwiło obserwatorom swobodne podążanie za performerkami. W tematycznym centrum Organonu stoi język, to – jakby powiedział Ryszard Krynicki – „dzikie mięso”, najsilniejszy mięsień w ludzkim ciele, a zarazem kulturowy kod komunikacyjny. Na tle ekranu z wyświetlanymi ruchami języka, ruchami fizjologicznymi, jednocześnie sensualnymi i bezwstydnymi, Wach i Tuka odczytują z kartki tekst, swego rodzaju manifest Organonu, który „skupia się na języku jako mięśniu wykraczającym poza to, co społeczne, polityczne, ideologiczne, z ambicją stworzenia metajęzyka – języku, który pozwala na współistnienie ze światami niemożliwymi do zracjonalizowania. Język jest wspaniałym narzędziem, które umożliwia komunikowanie, konsumowanie, smakowanie, przyjemność seksualną. Jest pracowity, hedonistyczny i brutalny. Jest niewolnikiem naszego mózgu, sługą ideologii i instrumentem politycznej partytury. Język manipuluje, modli się i agituje. Jest też symbolem uporu, anarchistycznego sprzeciwu wobec reżimu semantycznych zasad”1. Z początku tekst wygłaszany jest z perfekcyjną dykcją, zgodnie z zasadami retoryki, jednak po kilkukrotnym powtórzeniu zmienia się w bezładny bełkot i kakofonię. Teoretycznie mięsień cały czas intensywnie pracuje, choć komunikacja zawodzi, a warstwa semantyczna gubi się w strumieniu nieartykułowanych dźwięków. Teraz to ciało i wszystkie jego mięśnie przejmują na siebie ciężar ekspresji, powiedzą wszystko, co pomyśli (i poczuje) głowa. Dynamiczny ruch performerek – w duszącym pyle rozsypanego na podłodze węgla, pełen ciasnych uścisków, pewnej czułości wymieszanej z walką – stanie się opowieścią o miłości tak głębokiej, że aż przemocowej i trudnej do wypowiedzenia. Układowi ciał, świadczącemu o naprzemiennej dominacji, towarzyszą ryzykowne zabawy, na przykład opieranie ostrza noża o zęby i o czubek języka partnerki, wizualny ekwiwalent uczucia zawłaszczającego i agresywnego, ale też wyrażającego oddanie i bezgraniczne zaufanie.

Według twórców Four More to połączenie teatru fizycznego z teatrem wizualnym, bezsłowny ciąg kompozycji scenicznych na cztery performerki i ich ciała, przestrzeń, dźwięk i światło. Narracja wytwarzana przez ciało jest subtelnie dopełniana przez inne teatralne znaki, tworząc efekt symboliczny i dosłownie bardzo plastyczny. Autorzy wskazują na inspirację linorytem Albrechta Dürera Cztery czarownice, dodałabym do tego „baletowe” dzieła Degasa, a to wszystko w oprawie z scenograficznej wykorzystującej zimny połysk blaszanych płyt i ich metaliczne drgania. Plastyczność, czy nawet poetyckość Four More zasadza się w dużej mierze na efekcie igrania z fakturami, nastrojami i przemyślanym wykorzystaniu oświetlenia: delikatne, półnagie kobiece ciała, tiul baletowych spódniczek i miękkie cienie zderzają się z ciemnością, elektroniczną, transową muzyką i wibracją metalu. Partytura ruchu scenicznego, choć rozluźniona i niepodporządkowana przejrzystej narracji, tworzy opowieść o wzrastaniu w kobiecości i przybieraniu społecznie usankcjonowanych ról: od seksualności kochanki, po mityczne znaczenie matki-Gai. Spektakl jest chyba najpełniejszą egzemplifikacją Szczelinowych założeń, afirmacją i celebracją, a jednocześnie krytycznym spojrzeniem na pojęcie kobiecości, silnie eksponującym jego genderowy wymiar: ciała tancerek, to, co widzialne i zewnętrzne jest przecież ultrakobiece, ale jednocześnie charakteryzuje się wewnętrzną siłą i świadomością istnienia tych społecznie usankcjonowanych ról.

Na szczególną uwagę zasługuje performans, który jako jedyny został podczas Szczelin pokazany dwukrotnie. Dziewczynki z zapałkami kwartetu Klupp/Kupiec/Łubkowska/Milačić rozgrywały się w postindustrialnej przestrzeni Leżakowni starego wrocławskiego Browaru Mieszczańskiego. Na podstronie wydarzenia znajduje się informacja, że spektakl przeznaczony jest dla widzów od szesnastego roku życia, odbywa się w ciasnych pomieszczeniach, częściowo w całkowitej ciemności. Niewielkie grupki widzów prowadzane były przez całkowicie wyciemnione przestrzenie Browaru; krótkie działania sceniczne i etiudy ruchowe odbywały się przy świetle nagle rozbłyskujących zapałek lub zimnych ogni. Wzrok nie przyzwyczajał się do nieprzeniknionej ciemności, nietrudno było o totalny zanik orientacji przestrzennej i problemy z zidentyfikowaniem źródła dźwięków, szelestów i krzyków. W założeniu autorek odarte z baśniowości Dziewczynki z zapałkami rzucają „światło na targany reżimami i wojnami Bliski Wschód; polskie pograniczne; objęte kryzysem finansowym regiony będące podróżniczymi marzeniami; ponadczasowe, lecz ledwie tłumiące huk wybuchów schrony; a także ściany, zaułki i granice w Europie. Która choć wydaje się być ciepła i bezpieczna potrafi nie dostrzegać swoich złożonych oblicz, pomijać drażniące ją problemy”2. Spektakl jest więc opowieścią o ciele poddanym opresji, opresji na najniższym poziomie fizjologicznym. Mój odbiór spektaklu zasadzał się na psychosomatycznym poczuciu osaczenia i niepokoju; pozbawiona możliwości poznawania świata poprzez zmysł wzroku, zostałam wprowadzona w stan częściowej deprywacji sensorycznej. Moje ciało zaczęło wyraźniej odczuwać zaburzenie swojego dobrostanu: duszący zapach wilgoci i stęchlizny, dojmujące zimno (w wieczory pokazowe w Browarze panowała temperatura w okolicach zera), ból i ciągłe napięcie mięśni łydek spowodowane bezruchem i stawianiem drobnych kroczków w ciemnościach. Performans kwartetu Klupp/Kupiec/Łubkowska/Milačić rozdzielił odpowiedzialność za kondycję własnych ciał pomiędzy performerki i widzów. Widzę w nim – powołując się na słowa patronki Szczelin – potencjał dostrzeżenia „drobiny bytu” i wejścia w sensualny dialog: „Jeśli jesteśmy głusi na ten rodzaj rozmowy, która brzmi wewnątrz bytu, najbardziej krzyczące, drastyczne zdarzenia możemy minąć obojętnie nie dowiedziawszy się niczego i nie otrzymując żadnej wskazówki. Drugim bowiem, niezbędnym warunkiem rozumienia komunikatów bytu jest nasza gotowość do wysłuchania ich. Skupienie. Napięta uwaga” (Brach-Czaina, 1998, s. 18).

Trzecia edycja Szczelin, choć nieco skromniejsza pod względem liczby wydarzeń niż edycje poprzednie (w roku ubiegłym wydarzeń było czternaście, w tym pokazy w ramach rezydencji artystycznych, edycja pierwsza rozbita była aż na siedem weekendów i obejmowała 2021 i 2022 rok), nadal pozostaje unikatową przestrzenią, w której oddaje się głos artystkom i performerkom. Przestrzenią – zapożyczając neologizm Iwony Demko i Renaty Kopyto, będący tytułem kuratorowanej przez nie wystawy Ciałaczki3 z 2020 roku – ciałania, działania i wcielania w artystyczną praktykę idei widzialności indywidualnych języków kobiet w sztukach widowiskowych i wizualnych.

Wzór cytowania:

Kowal, Justyna, Ciałanie, „Didaskalia. Gazeta Teatralna” 2024, nr 180, https://didaskalia.pl/pl/artykul/cialanie.

Autor/ka

Justyna Kowal – doktora nauk humanistycznych, teatrolożka i literaturoznawczyni, pracowniczka Zakładu Teorii Kultury i Sztuk Widowiskowych w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. Jej zainteresowania badawcze oscylują wokół szeroko pojętego teatru non-fiction i problemu pamięci w teatrze. Współredaktorka tomu Teatr zaangażowany w Polsce i na świecie. Wrocławski Zeittheater (2021) i Między filmem a teatrem III. Na granicy: środkowoeuropejska przestrzeń kulturowa (2022). Współpracuje z Zakładem Narodowym im. Ossolińskich i Muzeum Pana Tadeusza we Wrocławiu; kuratorka wystawy Dziady. Przejście (2023) poświęconej najważniejszym inscenizacjom Dziadów Mickiewicza.

Bibliografia

Bibliografia:

Brach-Czaina, Jolanta, Szczeliny istnienia, Wydawnictwo eFKa, Kraków 1998.

Carlson, Marvin, The Haunted Stage. The Theatre as Memory Machine, The University of Michigan Press, Ann Arbor 2003.

Sulej, Karolina, Ciałaczki. Kobiety, które wcielają feminizm, Wydawnictwo Znak, Kraków 2022.


Źródło: https://didaskalia.pl/pl/artykul/cialanie